Wyścig trzeci odbył się przy słabym ale za to bardzo szkwalistym wietrze i dużej fali. Są to najtrudniejsze warunki dla tych ciężkich jachtów i naturalnie dla całej załogi. Jeden większy podmuch lub tzw. dziura w wietrze powoduje, że dystans między jachtami zmienia się radykalnie. Takie warunki trzymają w napięciu nie tylko załogi obu teamów ale i kibiców. Niezależnie od przewagi jaką się ma, wyścig trwa dosłownie do ostatnich metrów i w ogóle nie można mówić bądź myśleć, że ma się kontrolę nad rywalem, ponieważ jest sporo loterii w takiej rywalizacji i bardzo często to wiatr rozdaje karty.
Taktyka i strategia jest odmienna niż w stabilnych warunkach wietrznych. Jacht prowadzący nie może skoncentrować się tylko na „kryciu” przeciwnika, ale musi sporo ryzykować szukając większych podmuchów wiatru, pozwalając jednocześnie rywalowi na większą separację. Nie jest możliwe, aby taktyk zawsze podjął właściwą decyzję i idealnie przewidział co się będzie działo z wiatrem, dlatego też w trzecim wyścigu miały miejsce rzadko spotykane szybkie zmiany w odległości między jachtami i zmiany lidera.
Na pewno nie był to udany wyścig dla obrońcy trofeum. Nikt nie spodziewał się, że Kiwi będą prowadzić 2:1 po trzech dniach regat finałowych o Puchar Ameryki.
W wyniku mało konsekwentnego, żeby nie powiedzieć aroganckiego stylu żeglowania Brada Butterwortha, Alinghi straciło prowadzenie w dwóch ostatnich wyścigach. Jacht szwajcarski żegluje wystarczająco szybko, aby jeszcze wygrać ten finał, ale konieczna jest zmiana w sposobie rozgrywania wyścigów. Kiwi są bardzo wymagającym rywalem, są głodni zwycięstwa i czyhają na każde potknięcie przeciwnika a wydaje mi się, że Nowozelandczycy z teamu Alinghi wyobrażali sobie, że będzie to kolejny, łatwy finał. Czas na pobudkę i poważne traktowanie rywala, inaczej Puchar powędruje do Nowej Zelandii, a to byłoby niedobrze…
Pozdrowienia,
Karol