„Najważniejszy jest postęp zespołu”

Z Karolem Jabłońskim rozmawia Marek Słodownik
(wywiad przeprowadzony 25.03.2009)

- Duże zaskoczenie wywołała informacja, że dołączyłeś do zespołu Organika Saling Team. To dla Ciebie plan na dłużej?
- Umówiłem się z Maciejem Nawrockim, właścicielem i szefem zespołu, że pierwsze  regaty w Lanzarote potraktujemy próbnie.  Chcieliśmy się zorientować , czy do siebie pasujemy, czy ja spełniam jego oczekiwania  czy wspólne żeglowanie sprawia nam przyjemność.  Obecnie naszym celem są  wspólne starty w pozostałych regatach tego sezonu.
- W pierwszym starcie poszło Wam doskonale, po jednym treningowym dniu wywalczyliście piąte miejsce w klasyfikacji łącznej.
- Najważniejszy jest fakt, że żeglowaliśmy lepiej z dnia na dzień. Gdyby nie przerwany ostatni wyścig, to zajelibyśmy nawet 3 miejsce w klasyfikacji końcowej regat flotowych. To naprawdę niezły początek.
- Czy coś Cię zaskoczyło w tej klasie?
- To znakomita konstrukcja, przy wietrze o sile 5 węzłów żegluje  na wiatr z prędkością ok. 7,5 węzła. To już niemal jak żegluga katamaranem. Przy tej prędkości wykonanie zwrotu jest bardzo kosztowne, co trzeba koniecznie uwzględnić w podejmowaniu ważnych decyzji taktycznych.  Zaskoczyła mnie natomiast dowolność w interpretacji reguły mówiącj, że na jachcie może startować czterech zawodowych żeglarzy plus czterech amatorów. To kłóciło się z moim rozumieniem statusu amatora, ponieważ na niektórych jachtach  widziałem  sześciu, siedmiu żeglarzy, mających  za sobą starty w Pucharze Ameryki. A tam amatorów przecież nie ma.

- Czy macie szanse na wygranie regat?
- Wiele osób mnie o to pytało. Na pewno jest to nasz cel, który będziemy chcieli osiągnąć. Sprawa jest jednak bardziej złożona. Większść załóg ma dużo większe doświadczenie, są idealnie zgrani, wiedzą doskonale co zrobić, aby jacht żeglował szybko w każdych warunkach, a my jesteśmy na początku drogi. Poświęcają bardzo dużą ilość czasu na treningi i optymalizację profili żagli. Na regaty przyjeżdżają z trenerami i projektantami żagli, którzy robią tysiące zdjęć i bacznie obserwują to na czym żeglują rywale i jaki profil jest najszybszy w danych warunkach wietrznych i falowych.  To nie jest klasa, w której jest niski poziom, tutaj ściga się naprawdę wielu żeglarzy mających za sobą zwycięstwa w najpoważniejszych regatach. Podam przykład; Dean Barker przyjeżdża na regaty z trzema kolegami, z którymi żegluje na co dzień na innych jachtach np. TP 52.  Oni znają się jak łyse konie, wiedzą wszystko o sobie i o jachtach na których się ścigają, rozumieją się bez słów.  A przy tym wszyscy czterej to wyjadacze z Pucharu Ameryki.  My ledwie zapukaliśmy do drzwi, za którymi trwa wielkie ściganie. Jak widać, czeka nas ogrom pracy, aby poważnie myśleć o równorzędnej rywalizacji. Na realizację naszego celu potrzebujemy więcej czasu niż by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać.
- Czy zaskoczyliście czymś rywali?
- Trudno tu mówić o jakimś zaskoczeniu… Najważniejsze, że wszyscy dostrzegli, że Organika zaczęła walczyć, że doszedł jeszcze jeden poważny konkurent w regatach. Kiedy wyszliśmy na pierwszy trening, przy słabym wietrze, okazało się, że nasz jacht w porównaniu z innymi niemal stoi w miejscu. W bardzo krótkim czasie  zmieniliśmy diametralnie dotychczasowy trym masztu co spowodowało, że podczas regat żeglowaliśmy już  szybciej. Nasze nowe żagle, optymalnie zaprojektowane są na  prędkości wiatru 8 – 12 węzłów i naturalnie, że nie były idealne w warunkach słabowiatrowych panujących podczas prawie wszystkich wyścigów. Kiedy w końcu przywiało od morza z prędkością 11 węzłów, to chyba zaskoczyliśmy wszystkich wygrywając wyścig.
- Jakie masz cele na ten sezon?
-Najważniejszym zadaniem jest zmiejszenie dystansu do czołowych teamów, lepsze poznanie jachtu, zbudowanie szybszych żagli, a na to potrzeba czasu. Tym bardziej, że możliwości treningowe w klasie RC 44 są bardzo ograniczone. Wynika to z faktu, że zaraz po regatach wszystkie jachty są przygotowywane do transportu, by dotrzeć na czas na miejsce następnych regat.
- Czy skład Waszego zespołu jest już ustabilizowany czy będzie ewoluował?
- Zmiany personalne zawsze są możliwe. Jest super, że większość załogi to żeglarze z mojego starego teamu i ścigaliśmy się ze sobą setki godzin.  Upłynęło jednak sporo czasu od momentu, kiedy odnosiliśmy największe sukcesy w regatach match racingowych. Ważne jest to, kto  jak przepracował ostatnie lata, czego się nauczył, jakie jest jego obecne maksimum i czy będzie ono wystarczające.
- Czy masz swobodę w kształtowaniu zespołu i w sprawach organizacyjnych czy jesteś tylko pracownikiem teamu?
- Podobnie jak w innych teamach, dużo do powiedzenia ma jego właściciel. Maciej Nawrocki ma sto procent władzy nad całością spraw, to on podejmuje końcowe decyzje i  jest to dla mnie zrozumiałe. Naturalnie, że większość spraw konsultujemy, omawiamy i zazwyczaj moje propozycje są przez niego akceptowane. To dopiero początek naszej współpracy…
-Czy właściciel jest traktowany na jachcie w sposób szczególny?
- Maciej nie ma taryfy ulgowej,  mamy wspólny cel, chcemy żeglować jak najszybciej i jak najlepiej.  W regatach flotowych  jestem skoncentrowany maksymalnie na obserwacji wiatru i rywali, wyborze optymalnego kursu. Podobnie jest ze sternikiem, on także musi być maksymalnie skupiony, chwila nieuwagi, dekoncentracji kosztuje utratę cennych metrów. Trymerzy bez przerwy uważają, aby jacht żeglował optymalną szybkością i stale rozmawiają ze sternikiem. Maciej mówił mi, że dla niego to doskonała odskocznia od codziennego biznesowego życia. Regaty wprawdzie są bardzo męczące, ale  pozwalają mu uzyskać  świeżość w prowadzeniu   spraw zawodowych.
- Czy na jachcie jesteś trudnym partnerem dla załogi?
- Poziom na którym żeglujemy jest bardzo wysoki. Wymagam od wszystkich maksymalnego zaangażowania, motywacji i koncentracji, a szczególnie podczas treningów,  może wówczas nawet bardziej. Czasu na nie nie ma zbyt wiele i każda minuta musi być maksymalnie wykorzystana bardzo efektywnie. Nie akceptuję powielania prostych błędów, ponieważ one prowadzą do utrwalania złych nawyków. Ich konstruktywna analiza i ciągłe dążenie do optymalizacji, a konkretnie perfekcji w wykonywaniu manewrów i trymowaniu żagli, to jedyny sposób, aby w miarę podnieść poziom żeglowania.  Skiper sam regat nie wygra, konieczna jest aktywna praca i współdziałanie całego zespołu, dlatego oczekuję od nich dużej aktywności, dzielenia się swoimi spostrzeżeniami.  To nie jest nic nowego dla mojej załogi, dlatego patrzę bardzo optymistycznie na przyszłość.  Nasze relacje są zupełnie inne niż stosunek sternika i załoganta na Cadecie…
- Co będzie dla Ciebie satysfakcją na koniec sezonu?
- Najważniejszy jest postęp naszego zespołu,  niezależnie od zajętego miejsca w końcowej klasyfikacji. W Cagliari wystartuje kilka nowych teamów, rywalizacja jeszcze się zaostrzy, ale będzie ciekawie. Jeśli rywale cię szanują, i mają przed tobą respekt, to jest już dużo.
- Czy jest możliwe zorganizowanie jednej z edycji regat w Polsce?
- Rozmawiamy o tym, myślę, że będzie to możliwe w przyszłym sezonie. Ostatnia wielka impreza na zatoce odbyła się chyba w 1996 roku, Mistrzostwa Świata ILC 40 i byłoby wspaniale, gdyby jachty klasy RC 44 przyjechały do Polski

- Czy dystans pomiędzy światem a polskim żeglarstwem morkim zwiększa się?
- Niestety, zwiększa się z roku na rok. Świat nam ucieka coraz szybciej i trzeba ze smutkiem stwierdzić, że polskie morskie żeglarstwo regatowe praktycznie nie istnieje. O ile na małych jachtach coś się zmienia na lepsze, organizowane są regaty meczowe w Sopocie i na innych akwenach, to absolutnie nie widać nowoczesnych, większych jednostek regatowych. Nasza Organika jest praktycznie jedynym polskim jachtem rywalizującym w poważnych regatach międzynarodowych.
- Czy rozmawiacie o polskim zespole w Pucharze Ameryki?
- Naturalnie że poruszyliśm ten temat.  Ze strony Macieja wyszedł nawet bardzo silny sygnał na temat takich planów. On nie wyobraża sobie, aby w przyszłości Polska nie miała swojego teamu.  On jest wielkim pasjonatem żeglarstwa i  wie, jak pozyskać środki na taki projekt.
- Jesteś chyba jednym człowiekiem w Polsce, który taki projekt może pociągnąć
- Po dwóch kampaniach w Pucharze, uważam bowiem, że obecna niemiecka jest już daleko zaawansowana, mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że wiem jak poprowadzić taki projekt.  Znam organizację teamu, wiem z kim i na jakich zasadach współpracować. Poznałem mechanizmy funkcjonujące w tak bardzo licznym w zespole, a przy tej okazji pochwalę się, że mój sposób zorganizowania i prowadzenia teamu niemeckiego uznano bardzo wysoko. To dodaje wiary…
- Na jakim etapie są Wasze przygotowania do Pucharu Ameryki?
- Nasz główny partner czyli sponsor jest w zasadzie gotowy do akcji.  Praktycznie cały zespół jest skompletowany. Żeglarze, projektanci kadłuba, żagli, wszyscy są w zasadzie na stand by , a niektóre departament pracują już zaawansowanie nad projektowaniem nowego jachtu. Jeżeli Sąd Apelacyjny roztrzygnie na korzyść Alighi to jesteśmy gotowi do pionowego startu.
- Ile zespołów może wystartować w zaplanowanej na rok 2010 następnej edycji Pucharu Ameryki?
- Na zgłoszonych 19 moim zdaniem realne szanse na zbudowanie jachtu bedzie miało sześć, może siedem zespołów. Pozostali nie zdążą, nie są odpowiednio zorganizowani.  Sponsorzy i pieniądze to przecież nie wszystko. Zespoły muszą mieć opracowane plany w najdrobniejszych szczegółach. Posłużę się przykładem. Aby zbudować dobry kil, potrzeba materiałów ze specjalnej stali, na którą czeka się prawie 12 miesięcy. Jeśli zespół nie jest do tego wyzwania gotowy, to za kilka miesięcy nie pomogą mu w pokonaniu  bariery czasowej żadne pieniądze. A takich zależności jest więcej.
- Dlaczego nie wystartowaliście w Auckland podczas Louis Vuitton Pacific Cup?
- Taki start to wydatek rzędu około 300 tysięcy euro. To niemała kwota, którą –jak uznaliśmy- można wydać lepiej. To była dobra okazja do treningu i  promocji  takich drużyn jak Alinghi czy Team New Zealand oraz ekip dopiero gorączkowo zabiegających o sponsorów.  W obecnej, niepewnej sytuacji wokół Pucharu dla nas ten start nie miał zbyt dużo sensu.
- Jak postrzegasz zamieszanie w przygotowaniach do Pucharu Ameryki?
- Gdyby nie te zawirowania to już w tym sezonie ścigalibyśmy się w kolejnych regatach na jachtach klasie AC 90. Od długiego już okresu sytuacja mocno się skomplikowała, co spowodowało, że wszystkie zespoły zwolniły badż calkowicie zawiesiły swoją działalność. Przede wszystkim ucieka bardzo cenny czas. Od lutego wszystkie zespoły znają już dokładnie parametry nowego jachtu, na którym w przypadku pozytywnego dla Alinghi werdyktu Sądu, mielibyśmysię ścigać już w następnym roku, ale do planowanego startu na pewno nie wszyscy zdążą się odpowiednio przygotować.
- A jaki finał może mieć spór BMW Oracle i Alinghi?
- Już niebawem to się rozstrzygnie przed sądem w Nowym Jorku, dokładnie 26 marca oczekiwany jest ostateczny werdykt. Obawiam się jednak, że będzie to rozstrzygnięcie na korzyść Amerykanów. Trzeba pamiętać, że jest to Puchar Ameryki, zespół jest amerykański i sąd także. A faktem jest, że tutaj jednak sprawę całkowicie zawalili Hiszpanie i zespół Alinghi.
- Na ile ten spór toczący się pomiędzy Alinghi i BMW Oracle jest merytoryczny a na ile grają rolę urażone ambicje Russela Couttsa, który ścigał się w ekipie szwajcarskiej by teraz grać pierwsze skrzypce u Amerykanów.
- Na pewno dużą rolę odgrywa sprawa urażonych ambicji i wyrównywania rachunków pomiędzy Bertarellim i Couttsem. Jak wiadomo, z powodu nieporozumień między nimi Russel nie mógł wystartować w ostatniej edycji Pucharu w Walencji. To był dla niego potężny cios i  teraz dokręca Szwajcarom śrubę.
- Czy Wasz zespół bierze udział w rozmowach w Genewie?
- Nie jeździmy tam, bo to spotkania bardzo oficjalne. Nasi szefowie rozmawiają bezpośrednio z Alinghi
- Jest szansa na szybkie dogadanie się?
- W obecnej chwili wszyscy czekają na werdykt Sądu Apelacyjnego w Nowym Jorku, który ma zapaść 26 marca. Wiele szans na osiągnięcie kompromisu w tej patowej sytuacji nie zostało wykorzystanych. I to jest niestety wielka tragedia naszego pięknego sportu.
- Ty ostatnio startujesz na Conteinerze 65. Czy to kontynuacja dawnego projektu sprzed lat na jachcie 50-stopowym?
- Z tamtym jachtem nowy projekt ma niewiele wspólnego, właściwie tylko postać szefa zespołu i kilku żeglarzy niemieckich, z którymi w roku 1993 wygraliśmy Admiral’s Cup. Nowy jacht to ultranowoczesna maszyna regatowa, do budowy której wykorzystano m.in. rewolucyjny materiał, którą produkuje właśnie firma Schuetz. Stosuje się go również w budowie  samolotów i skrzydeł wiatraków prądotwórczych.   Jacht ten służy do promocji tego produktu. Rywalizować będziemy według formuły IRC w nowo utworzonej  klasie Mini Maxi, skupiającej  jachty o wielkości 60 – 70 stóp.
- Gdzie będziecie startować?
- Ten sezon jest dość bogaty, w kwietniu Palmavela na Majorce, póżniej Giraglia Race, Copa del Rey, Maxi Cup na Sardynii i Malta Middle Sea Race. Rywalizować będzie 8 – 12 jachtów, to sporo jak na nową klasę.
- Uda Ci się pogodzić starty na Conteinerze z Organiką?
- Terminy nie nakładają się, aczkolwiek ograniczone są możliwości treningowe na RC 44.
- Czy załoga  Containera to przyszli Twoi załoganci w Pucharze Ameryki?
- Na pewno nie wszyscy. Załoga jest tak dobrana, aby kluczowe pozycje na jachcie były obsadzone przez zawodowych żeglarzy. Dla nas jest to idealna możliwość do wspólnego ścigania się na tak wielkim jachcie w ,,warunkach bojowych’’. W teamie mamy wielu doświadczonych żeglarzy, mających za sobą wiele startów w regatach o Puchar Ameryki.
dziobowym jest Japończyk z BMW Oracle, pitmenem Szwed z Luna Rosy, trymerami są moi koledzy z teamu Desafio Espańol, nawigatorem jest Amerykanin, a pracą grinderów kieruje Polak Paweł Bielecki, zaliczany do najsilniejszych i najlepszych na świecie. Jachtem steruje mój dobry kolega, Markus Wieser a ja jestem taktykiem.
- Czy w składzie zmieścili się także inni polscy żeglarze, z którymi dotychczas żeglowałeś?
- Niestety nie, tutaj miejsca zostały rozdzielone pomiędzy żeglarzy z bardzo dużym doświadczeniem na dużych jachtach, ludzi, którzy potrafią doskonale współpracować z konstruktorami, projektantami i na bieżąco przekazują im uwagi na temat jachtu, trymu i kształtu żagli, masztu. Liczą się nawet najdrobniejsze szczegóły, które tylko wirtuozi są w stanie zobaczyć.
- Dlaczego tak ważne jest doświadczenie na dużych jachtach?
- To zupełnie inne żeglowanie.   Przez wiele lat ścigałem się m.in. na Swanie 68 i 80, Wally 94 i 100. Zdobyte doświadczenie niesamowicie ułatwia żeglugę na stosunkowo mniejszych jachtach. Czuje się bardzo komfortowo na  65-stopowym Containerze i 44 stopowej Organice. Starty na Wally pomogły mi wielokrotnie w zastosowaniu nowych rozwiązań taktycznych i bardziej agresywnego sterowania jachtem  podczas regat Pucharu Ameryki, o które bałbym się pokusić bez tego doświadczenia.
- Mieszkasz teraz na stałe w Polsce?
- Tak, wróciliśmy do naszego domu w Lupstychu,  gdzie mieszka nam się bardzo dobrze.
- Jak Twoje dzieci odnalazły się w Polsce po kilkuletnim pobycie za granicą?
- Paola została w Hiszpanii, uznaliśmy, że rozsądnie będzie zdać  maturę w  angielskiej szkole w Walencji. Potem chce studiować  medycynę.  Kacper natomiast chodzi do szkoły w Olsztynie, w czwartej klasie ma dużo nauki, ale radzi sobie doskonale. ku naszemu zaskoczeniu  w pierwszym półroczu uzyskał  średnią 5,75.
– Karol, dziękuję za rozmowę, życzę Ci pogodzenia wszystkich planów i nie mniejszych sukcesów sportowych niż dotąd
- Dziękuję.

Wywiad opublikowany w numerze 4/2009 Magazynu H2O.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Żeglarstwo morskie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Możliwość komentowania jest wyłączona.