LVT – La Maddalena – FINAŁ

Ostatnie dni były nieprawdopodobnie długie i intensywne. Nie miałem możliwości napisania na bieżąco relacji z naszych pojedynków półfinałowych w All 4 One i finałowych z ETNZ.
Wczoraj rano przyjechałem prosto do Porto Cervo, gdzie w środę rozpoczynają się regaty Loro Piana Superyacht Regatta 2010. O 9.30 byłem już na potężnym 148’ jachcie Saudade i rozpoczęliśmy trening, który potrwał do 17. Do hotelu wróciłem po 19, prysznic, kolacja, a z zaśnięciem po takim dniu nie ma problemów. Dzisiaj ponownie ,,powtórka z rozrywki’’.

Po regatach LVT dostałem bardzo dużo gratulacji od moich kibiców z Polski i innych krajów. Dziękuje bardzo, bo jest to na prawdę budujące, dodaje sił i motywacji do dalszej ciężkiej pracy. Wspaniale, że powoli następuje duży przełom w pokazywaniu regat żeglarskich w mediach. Larry Elisson planuje otwarcie nowego kanału telewizyjnego America’s Cup. Nie ukrywam, że nam wszystkim zależy na tym, aby pokazać jak piękne, pasjonujące i skomplikowane jest ściganie się na dużych jachtach.

Mim tego, że w finale LVT przegraliśmy z Emirates Team New Zealand 3:2, regaty te były niewątpliwie wielkim sukcesem mojego teamu. Mam wielką satysfakcję z tego, że w tak krótkim czasie udało mi się stworzyć tak solidny zespół, który po raz kolejny zaskoczył wszystkich wysokim poziomem wyszkolenia technicznego. Wszyscy podkreślali, że w tych regatach byliśmy jedynym teamem, który żeglował bardzo równo i jeżeli przegrywał wyścigi to tylko z minimalną stratą po zaciętej walce.

Po dwóch wygranych meczach z All 4 One awansowaliśmy do finału i jeszcze tego samego dnia rozegraliśmy pierwszy wyścig z ETNZ, który wygraliśmy, obejmując prowadzenie na drugiej halsówce. To już była mała sensacja…
Drugi mecz wygrany przez nas w niedzielę przybliżył nas znacznie do wygrania tych regat. Potrzebne było jeszcze jedno zwycięstwo, tylko jedno czy aż jedno??? W rywalizacji z tak renomowanym rywalem jest to zazwyczaj „aż jedno”, bo nie wolno zapominać, że trzeba wygrać 3 razy !!!
W trzecim wyścigu ,,trochę zakręciłem’’ Deana przed samym startem, dzięki czemu uzyskaliśmy kontrolę nad nim i na górnym znaku byliśmy pierwsi mając przewagę ok 2-3 długości, która w stabilnych warunkach wietrznych jest zazwyczaj komfortowa.
Niestety akurat w tym wyścigu stało się tak, że silniejszy wiatr przyszedł z tyłu, co powodowało, że nasz rywal zbliżał się i zajmował coraz mocniejszą pozycję przed zrobieniem zwrotu na prawy hals prowadzącym do „gate’u”, czyli dwóch dolnych boi.

W ostatnim możliwym momencie, na ok. minutę przed layline zrobiliśmy zwrot przez rufę a Kiwi pożeglowali dalej, robiąc zwrot ok. 40 sekund później. Nasz problem polegał na tym, że żeglowaliśmy w strefę mniejszego wiatru, a bezpośrednio za nami „stał” szkwał, który niestety nie zbliżył się wystarczająco szybko. To kosztowało nas utratę możliwości okrążenia korzystnej lewej boi (patrząc w dół trasy), do tego decyzja o zmianie planu została podjęta późno, co doprowadziło do sporego chaosu podczas zrzucania gennakera.

Ale w tym momencie i tak już było po wyścigu, bo Kiwi pożeglowali w stronę silnych szkwałów. To był moment przełomowy finałów. ETNZ wygrał potem kolejne dwa wyścigi, które odbyły się już przy silnym, stabilnym wietrze. W ostatnim mieliśmy super pozycję do ataku, ale na zwrocie przez rufę porwał nam się gennaker.  Nie ukrywam, że na początku cała załoga była lekko sfrustrowana faktem, że nie udało nam się wygrać tych regat mimo tego, że byliśmy już tak blisko. W sporcie na tak wysokim poziomie detale decydują o porażce lub zwycięstwie. Robiąc mały błąd w 3 wyścigu daliśmy naszemu rywalowi szansę do nabrania rozpędu i ponownej wiary w siebie i w wygraną.

Kolejne LVT odbędzie się w listopadzie w Dubaju.

Pozdrawiam z Porto Cervo,

Karol Jabłoński

Ten wpis został opublikowany w kategorii Louis Vuitton Trophy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Możliwość komentowania jest wyłączona.