Ostatnie dwa wyścigi pożeglowaliśmy bardzo dobrze, ale niestety nie miało to dużego odzwierciedlenia w wynikach. Wczoraj podobnie jak i dzisiaj linię mety przekroczyliśmy pierwsi, wygrywając z naszym bezpośrednim rywalem, jachtem Visione, na którym żeglują same gwiazdy, wielokrotni zdobywcy regat o Puchar Ameryki. Wiatr spłatał nam sporego figla i zaczął przybierać na sile, kiedy my już skończyliśmy wyścig. To spowodowało, że mniejsze jachty pokonały trasę dużo szybciej. Faktem jest też, że formuła pomiarowa IRC musi być jeszcze odpowiednio zmodyfikowana, ponieważ w naszej klasie pierwsze trzy miejsca zajęły „stare”, klasyczne jednostki a nowoczesne nie miały żadnych szans. W rzeczywistości wyglądało to tak, że aby wygrać, każdy wyścig trwający 3-4 godziny musielibyśmy pożeglować około 30 – 40 minut szybciej, co jest absolutnie niemożliwe.
Z jachtem Visione wygraliśmy na wodzie 3:2, a w dwóch ostatnich wyścigach wyprzedziliśmy ich ponieważ mieliśmy lepszą strategie i taktykę. Ściganie się tak wielkimi jachtami wokół wysp jest bardzo pasjonujące, ale zarazem niebezpieczne. Dzisiaj 120 stopowy Hamilton po raz drugi uderzył w skały i musiał wycofać się z wyścigu. Wczoraj „Container”, na którym grinderami są Arek Ornowski i Paweł Bielecki dosłownie „zaparkował” na dnie blisko wyspy i sporo czasu zajęło ściągnięcie go na głębszą wodę. 72 stopowy Run zatrzymał się w miejscu uderzając kilem o dno. Nasz australijski nawigator wykonał kawał dobrej roboty oprowadzając „Saudade” bezpiecznie ale zarazem bardzo blisko skał. Nasz dziobowy departament spisał się doskonale wykonując szybko i zręcznie wiele bardzo trudnych manewrów. Nikt nie stracił palców, ręki i nie połamał żeber, co zdarza się w miarę często podczas tak wietrznych wyścigów. „Boss” czyli właściciel jachtu jest bardzo zadowolony z przebiegu regat i to jest najważniejsze.
Teraz mam kilka dni przerwy i od soboty zaczynamy treningi na TP 52 w Cagliari przed ostatnimi regatami z cyklu Audi MedCup 2010.
pozdrowienia,
Karol Jabłoński